"Żałuję, ale wydaje mi się, że nie będę już mógł dalej pisać. Wielki Boże, miej w opiece naszych najbliższych" - brzmiał ostatni zapis w dzienniku kapitana Roberta Scotta, nim zamarzł wyczerpany w namiocie na lodowym pustkowiu Antarktyki.
Był dobrze rokującym oficerem marynarki brytyjskiej. W wieku 32 lat został dowódcą angielskiej wyprawy antarktycznej. Dopłynął dalej niż ktokolwiek przed nim. Dekadę później, w 1910 roku, udał się na kolejną wyprawę. Tym razem jego celem było zdobycie bieguna południowego - chciał zostać pierwszym w historii, który tam dotrze.
Jednak nie tylko Scott postawił sobie taki cel. Jego konkurentem w wyścigu na biegun był Norweg, Roald Amundsen. Polarnicy zorganizowali swoje wyprawy w całkowicie odmienny sposób. Scott wyposażył swoich ludzi w brezentowe kombinezony, Norwegowie mieli stroje z foczych skór, Brytyjczycy użyli jako zwierząt jucznych kucy, zaś Amundsen zdecydował się na psie zaprzęgi.
Strategia Amundsena okazała się skuteczniejsza -- zdobył biegun 14 grudnia 1911 roku, Scott – z wielkim trudem – dotarł tam dopiero miesiąc później.
Wycieńczonym marszrutą polarnikom pozostał jeszcze powrót, Scott nie był pewny, czy podołają drodze powrotnej.
"Wątpię czy uda nam się to zrobić. Teren jest wciąż okropny, nie do przebycia. Zimno przenikliwe. Nasz stan fizyczny coraz gorszy, na wyczerpaniu. Boże dopomóż nam" - zanotował w Dzienniku pod datą 12 marca 1912 roku.
Bezlitosna arktyczna pogoda dawała się coraz bardziej we znaki ekipie Scotta. Jeden z jego towarzyszy, cierpiący na odmrożenia porucznik Lawrence "Titus" Oates 17 marca 1912 roku wyszedł z namiotu w szalejącą zamieć na pewną śmierć. Zdawał sobie sprawę, że opóźnia marsz towarzyszom i nie chciał narażać ich życia. Jego ciała do dzisiaj nie odnaleziono.
Scott i pozostali polarnicy przebyli ponad tysiąc kilometrów. Ciągłe zmaganie z żywiołem doprowadziło ich na skraj wyczerpania. Przez dziesięć dni nie byli w stanie wyjść z namiotów. Kończyły się zapasy jedzenia i paliwa.
Już w chwili samobójczej decyzji Oatesa nie opuszczał ich myśl o bliskiej śmierci. Ta dopadła ich niecałe 20 kilometrów od bazy. Jak napisał Scott, świadectwem dokonanego przez nich wyczynu stały się ich martwe ciała i dziennik z zapiskami drugiego człowieka na Biegunie Południowym.