"Gdy nas Kanczendzanga w jesieni 1929 roku zasypała na wysokości powyżej 7000 metrów masami świeżych śniegów, zmuszając do odwrotu, w pierwszym odruchu wściekłości zwróciłem się ku niej, by na pożegnanie rzucić jej w twarz przekleństwo. Złe słowo jednak zamarło mi na ustach. Sponad pędzonych dujawica strzępów mgły i śniegu przez mgnienie oka wyjrzał ku mnie sam szczyt - tak wspaniały, olbrzymi, wyiskrzony słońcem, majestatyczny i tak niedosiężny, iż chyba żadna ludzka siła nie mogłaby mu się przeciwstawić (...)"
Źródło: fragment książki