Mała, żółto-czerwona ważka helikoptera dolatuje nad polanę położoną u stóp gór św. Eliasza, niedaleko jeziora Kluane. Miękkie zetknięcie z ziemią. Łopaty śmiegieł nieruchomieją. Wychodzę z blasku zachodzącego słońca, w cudownym pejzażu kanadyjskiej jesieni. Nie widzę jednak niczego, tylko postacie kolegów z naszej wyprawy skupione na polanie i wpatrzone we mnie. Wyrwałem się dzisiaj rano z lodowej otchłani. Lawina oszczędziła mnie, ale im przynoszę wiadomość w śmierci kierownika i Krzysztofa. Wracam z ciężkim brzemieniem leadera wyprawy, bo byłem na niej numerem dwa. Nagle musiałem przejąć obowiązki, z których pierwszym było niedopuszczenie do załamania się chłopców.
Sucho i spokojnie zdaję relację z wypadku, a potem ucinając wszelkie dyskusje rozdzielam prace w bazie.
Głuchą nocą wykradam się jednak do messy, zapalam świece i kartkom papieru zwierzam się z tego, co tkwi gdzieś w głębokich pokładach mojego jestestwa i z tego jak mi trudno i ciężko. Zmuszony do szczelnego zakrycia swoich uczuć i słabości znalazłem w tych kartkach powiernika.
Tak powstała również i ta książka.
Źródło: Krajowa Agencja Wydawnicza